To miała być sesja wielkanocna. Z szukaniem jajek (zakupionych w Lidlu), z kurczaczkami, w moim ogrodzie. Było przeziębienie-gigant i zniechęcenie, które dopiero teraz przechodzi. Powoli.
Jak co miesiąc, przechodzę trzytygodniową chandrę.
Mimo wszystko udało mi się skorzystać z sensowniejszej pogody i wybrać na sesję. Otóż w Szczecinie marnie stoimy z cichymi, zielonymi miejscami- ta wyprawa została zakłócona wejściem moher-komanda, więc lalka i spółka szybciutko zlądowały w torbie a ja chyłkiem się wycofałam.
Cieszę się, że jednak przemogłam lenistwo, bo od tygodnia jest naprawdę paskudnie, deszcz leje co dwie godziny, wiatr wieje i naprawdę jest zimno. Co oczywiście wpływa na chęć porobienia zdjęć dodatnio.
Tylko ja tak mam?
No nic, na moje stałe miejsce spacerów zabrałam ze sobą Pocahontas, która przez pewien czas miała zostać chłopcem. Koncepcja jednak się zmieniła, duże lalki chwilowo nie są dla mnie i jej siostra w niedoli-Rapunzel- szuka nowego domu. Mała Indianka jest jednak tak słodka, że chyba się jej nie pozbędę.
Tutaj- w koszulce nocnej i niekompatybilnym retro-płaszczyku. Buty dorwałam w kiosku na dworcu w Stargardzie Szczecińskim. Oba lewe (albo oba prawe), ale całkiem dobrze to wygląda, polecam.
Konewka to łup z nieistniejącego niestety sklepiku, który teraz bym ogołociła, a w gimnazjum finanse pozwoliły mi jedynie na drobne zakupy. Teraz już nie robią takich sklepów :(
W tle fragment traktatu historycznego.
O, mamy chyba gości. Szybko, zanim zdzielą nas laską za bycie paskudnym i dziecinnym lewactwem!