Ze dwa lata temu bycie człowiekiem-skarpetą zaczęło mi wybitnie przeszkadzać. Zaczęłam walkę z własnym niechciejstwem, na początku samotnie, potem...
w sumie dalej samotnie, ale wspomagałam się już literaturą fachową. Poradnik był gruby, świeżo wydany i niestety pożyczony- stąd nie przytoczę dzisiaj ani tytułu, ani autorki.
Ideą było poświęcenie miesiąca na daną dziedzinę- styczeń był, o ile dobrze pamiętam, miesiącem porządków- oraz wyrabianiem sobie przez ten okres dobrych nawyków.
W następnym miesiącu wyznaczaliśmy nowe cele, mając nadzieję, że nowe nawyki zakorzeniły się wystarczająco głęboko, by przetrwać z nami długie lata. Mniej zdyscyplinowane pięciopalczaste leniwce zachęcane były do prowadzenia tabelek z rezultatami naszych wysiłków.
Niedawno przerzucałam stare kalendarze i natknęłam się na notatki z tamtego okresu. Jakby to powiedzieć...nie udało mi się ANI RAZU przez pierwszy miesiąc przeznaczyć na naukę dwóch godzin dziennie*, za to co rano sumiennie szczerzyłam się do lustra. Wiecie, pozytywne nastawienie, pokochaj samego siebie, dobry początek dnia.
* Dni pre-kolowialne się nie liczą.
Co rano bohatersko powstrzymywałam zdrowy odruch pokazania swojemu odbiciu środkowego palca.
Chodziłam też spać przed 23. Niestety, kiedy byłam już bardzo bliska pokochania siebie, na horyzoncie pojawiło się ciężkie kolokwium, które elegancko oblałam. Przesypiane noce poszły w cholerę, myśli o samoakceptacji zresztą też.
Kiedy pogłębiłam swoją wiedzę o raku sutka, krocza oraz prostaty, musiałam oddać książkę. Na tym skończyły się próby uzdrowienia mojego życia...for now, że sparafrazuję Froggy Stuff.
Chciałam tutaj podziękować wszystkim, którzy wzięli udział w dyskusji pod poprzednim wpisem. Prawidłowa odpowiedź to Streptococcus pneumoniae.
Najbliżej prawdy były Mad Telepath (obstawiała dwoinkę) oraz Lunatyczka (zgadła, że dorodny drobnoustrój). Uroczą bakterię (Metka) od biedy uznaję, chociaż uroku w niej nie widziałam.
Uczestnikom, którzy sugerowali, że mam pasożyty (Medith- glisty oraz Ashoka- owsiki) oznajmiam, że w takim przypadku zastosowałabym Domestosa zewnętrznie
i wewnętrznie, ponieważ zajęcia z parazytologii skutecznie mnie do tych stworzeń zniechęciły. Nie zna grozy życia, kto nie oglądał masywnej glistnicy (nie guglajcie, nie warto).
Cieszę się, że wróciłam do życia i lalkowania :)
In-joy